Przyglądając się informacjom operatora o waszym Szanowni Państwo stopniu zainteresowania się niniejszą stroną stwierdziłem, że było ono największe zaraz po jej założeniu. Nie ulega zatem żadnej wątpliwości, iż autor zawdzięczał to pewnemu nieporozumieniu, do którego nieświadomie sam doprowadził. Otóż pseudonim jaki sobie obrałem jest, że tak powiem ‚psi’. Dodatkowo podana informacja o autorze mogła sugerować jego specjalne kompetencje w dziedzinie rozumienia zachowania się naszych kochanych czworonogów. Jeżeli byłoby to jakąś prawdą, to tylko ze względu na fakt bycia towarzyszem życia niejakiej „Lei” pięcioletniej labradorki. Przychołubienie trzy lata temu pieska było jedną z najlepszych decyzji jaką podjęliśmy w naszej rodzinie w ostatnim ćwierćwieczu. Stało się tak za sprawą wnuczki, która wspierana przez babcię była głównym czynnikiem sprawczym tego przedsięwzięcia. Decyzja konkretna z kolei spadła na barki piszącego te słowa, który jako wcześniejszy ‚pan’ dwóch sióstr bedlingtonek starszej ‚Niki’ (różowa) i młodszej o trzy lata ‚Numy” (niebieska) przeżył ich odejście okrutnie. Obie rozchorowały się na nowotwory*. Tak więc decyzja o związaniu się z kolejnym pieskiem z powodów zupełnie zasadniczych łatwą nie była. Zatem za owo nieporozumienie jestem Państwu winien przeprosiny – wybaczcie.
Ale skoro sprawy psie miast polityki, na niniejszej stronie się pojawiły, to pozwolę sobie na ich rozwinięcie i napiszę coś o głównej przyczynie naszego internetowego spotkania się – ‚Tumrym’. U progu lat 50-tych poprzedniego wieku ojciec mój stwierdził, że trzeba kupić psa obronnego dziadkom mieszkającym pod Warszawą w Świdrze. W tamtym czasie miejscowość ta nie posiadała zupełnie oświetlenia infrastrukturalnego tzn. ulice, a w zasadzie wydeptane trakty, tonęły o zmroku w zupełnych ciemnościach. Przechodzień obierał kierunek marszu w oparciu o światła sączące się przez okna domów lub w zasadzie na pamięć, względnie wyczucie lub musiał dysponować latarką. W tych warunkach dochodziło do różnych zdarzeń i trzeba się było jakoś zabezpieczyć. Jedną z form takiego zabezpieczenia było posiadanie odpowiedniego psa. Ojciec w sprawie się rozejrzał i w rezultacie przyjechał do domu nie z jednym a z dwoma. Powiedział, że kobieta, z którą rzecz załatwiał dodała drugiego za darmo, i że ów „dodatkowy” będzie dla ciotki (mieszkała ona w osobnym domu ale na tej samej posesji, co dziadkowie). Oba pieski były wilkami, jak to się wówczas mówiło, czyli owczarkami niemieckimi, w dodatku podobno braćmi. Podobno gdyż na pierwszy rzut oka znacznie się różniły. Bardziej krępego z klatką piersiową wydatniejszą, zupełnie czarnego, nieco niższego lecz masywniejszej budowy, z krótszym pyszczkiem i większą głową, na której osadzone były również dużo krótsze oczywiście stojące uszy – babka miłośniczka literatury nazwała ‚Tumry’. ‚Tumry’ wcześniej sam zdecydował kto będzie jego panią gdyż przywieziony z Warszawy do Świdra po rozejrzeniu się podszedł do babki, polizał ją w rękę i przy niej usiadł, a później się położył. Drugi piesek o budowie klasycznego owczarka, lekko podpalany siłą rzeczy przypadł ciotce. Życie sprawiło, że po jakimś niedługim zresztą czasie pierwotne jego imię, nie wiem nawet jakie, gdyż wkrótce miałem się dopiero urodzić, zostało zmienione na ‚Boy’, co wynikało z empirii czyli wykazanego praktycznie „bojowego charakteru” psa. Przed ‚Tumrym’ z wyjątkiem swoich, prawie wszystko co żyje zmykało w podskokach. ‚Boy’ z kolei bał się wszystkiego, z wyjątkiem ‚Tumrego’. Właściwie trzeba powiedzieć, że w stosunkach miedzy braćmi panowała szczególna harmonia, którą można by nazwać przyjaźnią, a nawet miłością. ‚Boy’, gdy mu się zdarzyło jakieś niemiłe spotkanie z innym psem, przybiegał na skargę do Tumrego, który jeżeli to było możliwe załatwiał sprawę od razu tj. karcił delikwenta, a jeżeli nie, rzecz zapamiętywał, czekał na okazję i rachunek regulował później. Wtedy zawsze za jego „plecami” stał Boy, który zapewne odczuwał wówczas swoistą satysfakcję. Kiedy było już po wszystkim w dowód wdzięczności wylizywał brata. Robił to zresztą przynajmniej raz dziennie i to bez szczególnej okazji. W ogóle ‚Tumry’ mu niesłychanie imponował, co było widać na każdym kroku. Ten z kolei swoją pomoc traktował jako coś zupełnie naturalnego, jakby obiecał psiej mamie, że będzie brata ochraniał.
Z równą gorliwością Tumry pilnował całej posesji ze szczególnym uwzględnieniem babki i jej domu. Był, można powiedzieć w nieustannej gotowości, co stało się źródłem pewnych kłopotów. W ogóle miejsce, o którym cały czas mowa było rajem. Po pierwsze Świder koło Otwocka miejscowość z rzeką o tej samej nazwie, która wtedy była czysta i rybna, do tego stopnia że łapało się je ręką sięgając np. pod korzenie rosnących tuż nad brzegiem drzew. Lubiły tam ‚stać’ pokaźnych rozmiarów „miętusy”. Poza tym można było bez problemów sobie popływać, bo rzeka była dużo głębsza niż dzisiaj, lub też poskakać z mostu i to nawet na głowę, gdyż woda miała w tym miejscu prawie 4 m głębokości. Posesja, na której stał dom babki, a właściwie domy była wielka i znajdowała się na rogu dwóch ulic. Rosły na niej potężne sosny, a na wielkich połaciach gruntu rosła bujna trawa, w której znajdowało się grzyby. Wśród tego wszystkiego dostojnie chodziły indyki, biegały kury i perliczki wszystkie mające swój własny i to murowany kurnik. Po drzewach skakały wiewiórki, śpiewały ptaki, którym pozakładano budki lęgowe, a wszystko to w niecnych zamiarach próbowały nawiedzać okoliczne koty, a także kuny. Był ogród owocowy z jabłoniami, gruszami, śliwami, wiśniami, czereśniami, orzechami włoskimi, pożeczkami, agrestem i Bóg wie z czym jeszcze, a także dużo najrozmaitszych kwiatów. Tego całego raju pilnował Tumry, a łapę miał twardą. W krótkim czasie koty przestały wpadać w odwiedziny ku niezadowoleniu ‚Rudasa’ kota ciotki, który teraz musiał poszukiwać towarzystwa na zewnątrz. Niektórych kolesi z tego grona nigdy więcej już nie widziano, ale dzięki temu wszystkie pozostale zwierzaki odetchnęły z ulgą. Od tego czasu Tumry miał już raczej mało do roboty, ale od czasu do czasu trafiały się okazje. W Świdrze mieszkał gość, który miał nieduże gospodarstwo i próbował dokarmiać swojego konia na posesjach sąsiadów. Tego dnia babka wybrała się do Otwocka na targ. Wzięła ze sobą Tumrego, w celu jego zaszczepienia. Po powrocie, weszła na posesję dodatkową furtką z tyłu, puściła psa i otwierała drzwi domu kiedy dał się złyszeć wielki harmider uczyniony przez wszelakie stworzenie. To ‚Tumry’ gnał pod koniem, którego potraktował jako obcego i próbował dobrać mu się do gardła. Koń półpociągowy z psem pod nim zmierzał galopem wprost na 1,2 m wysokości ogrodzenie z siatki, które przesadził jednym susem. ‚Tumry’ został i wrócił do babki zadowolony, ta przerażona nie była w stanie wygłosić mu nawet „kazania”. Gość długo potem szukał swojego konia, którego wreszcie gdzieś tam odnalazł. Od tego czasu nie wypasał go już na posesji babki. To samo spotkało innego delikwenta tym razem z krową. Podobno po tym wydarzeniu mimo niewielkiej rany zaczęła nawet dawać więcej mleka.
‚Tumry’ był niezwykle ostry czego doświadczył niestety członek naszej rodziny, którego pies organicznie nie znosił i vice versa. Pewnego razu po jakimś przekomarzaniu się stanął tyłem do Tumrego. W mgnieniu oka pies znalazł się na jego karku. Na szczęście babka była w pobliżu. Inną wojenną namiętnością ‚Tumrego’ był pies o imieniu ‚Facet’, który wychodził z sąsiadem, mieszkającym ok. 10 min marszu od babki na spacery zawsze o tej samej porze i tą samą trasą. Pies był czarny, wielki jak niedzwiedź, bardzo kudłaty i niezwykle sympatyczny. Parze tej towarzyszył trzeci, jakże ważny dla pełni obrazu uczestnik wydarzeń w postaci niezwykle hałaśliwego ratlerka, którego ‚Tumry’ nie znosił. Tu trzeba powiedzieć o prawdziwie wilczej jego cesze – że wogóle nie szczekał i może właśnie dlatego, tak nie lubił chałaśliwych ziomków. Po wielu awanturach bez konsekwencji kiedy ‚Tumry’ biegł z bulgotem w gardle wzdłuż ogrodzenia z jednej, a ratlerek straszliwie jazgocząc z drugiej strony, wspierany z rzadka przez głęboki bas ‚Faceta’ nastąpił moment krytyczny. Oto pewnego dnia ktoś zapomniał zamknąć furtki, a przyszedł czas spaceru ‚Faceta’. Był ładny dzień rodzina siedziała w ogrodzie. ‚Tumry’ gdzieś zniknął. Psy nadeszły, a tuż za nimi w jakiejś odległości sąsiad. Ratlerek cały czas szczekając trafił na otwartą furykę i zaskoczony zamilkł ale tylko na chwilę. Pewny widać swego wbiegł na posesję, w tym momencie błyskawicznie nie wiadomo skąd zjawił się nad nim ‚Tumry’, który zawsze atakował łapami, lecz zabrakło na szczęście czasu żeby już lekko poturbowanego ratlerka potraktować zębami, gdyż nad ‚Tumrym’ z kolei znalazł się ‚Facet’. Ratlerek skamląc uciekł na ulicę, a między pozostałymi na placu boju psami, wywiązała się krótka walka, która równie szybko bez ingerencji kogokolwiek się zakończyła. Wynikło to z faktu, że co prawda ‚Facet’ po zaskoczeniu ‚Tumrego’ uratował kumpla, ale sam w chwilę potem znalazł się w tarapatach, gdyż został złapany za gardło. Dzięki Bogu ‚Tumry’ nie utrzymał chwytu w czym przeszkodziła mu szeroka obroża i bójna sierść ‚Faceta’, której pęk wyrwał i się nią zakrztusił. Zaczął kaszleć i prychać, a w tym czasie potężny ale łagodny rywal, wybiegł na ulicę wprost do swego pana, który przytomnie furtkę zamknął. Po tym incydencie sąsiad zmienił trasę spaceru.
‚Tumry’ uwielbiał wodę. Jednynym dorosłym, dla którego pływanie było czymś atrakcyjnym był mój ojciec. Obaj chodzili więc często nad rzekę, która była nieopodal. Był jednak mały problem, gdyż pływając nie można było ani nurkować ani zbyt długo trzymać głowy pod wodą, bowiem ‚Tumry’ natychmiast wkraczał w akcję łapał za nogę i holował do brzegu. Mimo, że miał potężne kły (tak długich kłów u żadnego psa nie spotkałem) robił to niezwykle delikatnie. Z rzeką wiąże się też pewne przeżycie, które budziło u mojego ojca wesołośc ilekroć o nim wspominał. Otóż pewnego razu wybrał się z ‚Tumrym’ nad Świder, pogoda była piękna. Idąc dość długo brzegiem aby dotrzeć do miejsca, w którym nie byłoby świadków przy opalaniu się będąc rozebranym „do rosołu”, co mój ojciec robił jak mówił dla zdrowia, trafili z ‚Tumrym’ na dystyngowaną pania z letnią parasolką, która towarzyła suczce owczarka niemieckiego wielkiej urody. Dróżka była wąska ojciec z psem odsunęli sie jak mogli aby je przepuścić. Okazało się, że dla owej damy było to niewystarczjące, przy czym dodała, aby ojciec odsunął tego kundla dalej, bo jej pies zrobi mu krzywdę. Na uwagę, że nie wie co mówi, suczka została poszczuta na ‚Tumrego’. Efekt łatwo przewidzieć, przy czym oczywiście nic się psu tej pani nie stało, gdyż ‚Tumry’ wrzucił go tylko do wody. Mimo to pani ta nazwała ojca łobuzem i odeszła obrażona. Kiedy indziej dziadek, będąc z ‚Tumrym’ na spacerze spotkał tę samą suczkę idąca w towarzystwie młodej kobiety. Okazało się że psy zachowały się przyjaźnie, a nawet chwilę się ze sobą pobawiły. Dziadek z resztą przeżył z ‚Tumrym’, że tak powiem historię kryminalną. Wracał wieczorem. Ze stacji szedł skrótem, który miał złą sławę. W pewnym momecie stwierdził, że ktoś za nim idzie. Byli to dwaj mężczyźni. Przyśpieszył kroku spodziewając się najgorszego, ale liczył na ‚Tumrego’, który zawsze na niego czekał w zawsze określonym, tym samym miejscu. Pies zrobił tam podkop pod ogrodzeniem, na okoliczność pewnej suczki, która zamieszkiwała nieopodal. Z tego miejsca było jeszcze jakieś 100 m do furtki i właśnie na tym odcinku najlepiej było zaatakować, gdyż było tam najciemniej. Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie pies wyskoczył a amatorzy cudzej własności ratowali się ucieczką. Dziadek psa przywołał. ‚Tumry ‚natychmiast wrócił lecz przyniósł czapkę tzw. czerniakówkę. Dziadkowie wiedzieli kto w okolicy miał podobną. Od tego czasu nic takiego już się nie wydarzyło.
Z postronnych najbardziej zachwyceni ‚Tumrym’ byli romowie, których tabor meldował się corocznie na Świdrem. Któregoś dnia rozgonił on całe stadko cygańskich dość ostrych piesków wywołując tym najpierw irytację a następnie zachwyt ich właścicieli. Chcieli nawet kupić ‚Tumrego’, później zamówić szczeniaki, ale ojciec nie przystał na te propozycje i nie kontynuował rozmowy. Swoją drogą w ‚Tumrym’ było coś z cygana jak się kiedyś ową nację nazywało. Lubił przebywać na świeżym powietrzu do tego stopnia, że tylko na początku spał w domu, póżniej nie chciał chyba, że zimą. Trzeba było mu urządzić wiatkę a pod wiatką budę. Tu przebywał najchętniej mając najlepszy wgląd, w to co dzieje się w jego obejściu. Ziemia wokół budy cała była w wykopanych przez niego jamach, w których lubił spać bądź się wylegiwał kiedy było gorąco. Prawie codziennie oprócz zwykłej porcji strawy otrzymywał dużą cielęcą kość, której nigdy nie zjadał do końca, zakopując resztę w okolicach swojej budy. Jedzenie zawsze otrzymywał tylko od babki i to ona była dla niego alfą i omegą. Kiedy kiedyś bez pożegnania i bez wytłumaczenia psu kiedy wróci, pojechała na targ do Otwocka,’Tumry’ po godzinie zniknął. Okazało się, że po dalszych trzech i pół wrócił ale razem z panią. Po śmierci babki, a miał wtedy 7 lat zmienił się. Bywało, że ni stąd ni zowąd zaczynał skamleć wtedy biegł na górę do jej pokoju i kładł się pod łóżkiem. Potrafił tak leżeć przez kilka godzin. Żył jeszcze drugie tyle czyli kolejne 7 lat. Pyszczek mu posiwiał, zaczął niedowidzieć, ale mimo to codziennie dokonywał obchodu swojego obejścia. Któregoś dnia nie wiadomo dlaczego wyszedł na ulicę i został potrącony przez samochód. Wrócił a właściwie dowlókł się do swojej budy, w której dokonał żywota. Posłużyła mu jak człowiekowi trumna, bo w niej został pochowany pod miejscem, w którym przesiadywał wraz ze swoją ukachaną panią, a moją babką.
———-
* ‚Nikunia’ została zakupiona a ‚Numcia’ przygarnięta dlatego, że chodowca musiałby ją uśpić z powodu krzywicy. Nikt nam wtedy nie powiedział, że rasa ta wymaga specjalnego odżywiania, gdyż nie toleruje w pokarmie miedzi. Dla bedlingtonów są specjalne karmy uwzględniające tę właśnie okoliczność.