Właściwie nie ma dnia, żeby środki masowego przekazu nie przyniosły jakiejś informacji świadczącej o dekompozycji III RP. Rozpad ten ma dwa podstawowe źródła. Pierwsze to osoba Donalda Franciszka Tuska osobnika, który w zasadzie nigdy nie krył swojego wrogiego stosunku do polskości, a używanie języka niemieckiego do porozumiewania się w domu rodzinnym, jakoś to nie najgorzej wyjaśnia. Ukształtowana w ten sposób osobowość trzyma raczej stronę ojczyzny językowej nie zaś terytorium, na którym się urodziło, tym bardziej, że miejsce to należało przez bardzo długi czas do Niemiec, a do Polski wróciło dopiero w wyniku II Wojny Światowej.
Drugie źródło, to pełna na terenie państwa polskiego restytucja agentury, która wprawdzie w pierwszym pięcioleciu III RP została niejako przyparta do muru, to jednak później odbudowała swoją pozycję z nadwyżką, a od 5-ciu lat wręcz szaleje, deklasując nasz kraj do roli ważnego, ale tylko rynku zbytu. W tym dziele tradycyjny prym wiedzie wschód czyli dzisiejsze Ruso-Sowiety. W nieporównanie mniejszym stopniu zachód czyli Niemcy, które po upadku NRD zredukowały wydatnie swoje w tym dziele możliwości.
Wielość żyjących w Polsce ludzi, którzy przez wydatną cześć swojego życia kierowali się ortodoksją komunistyczną ma w tej sprawie znaczenie kapitalne. Przekazali oni tę swoją zbrodniczą i niedorzeczną manię własnym córom i synom, którzy dokonali koniecznych modyfikacji unowocześniających, stwarzając coś w rodzaju ideologii neokomunistycznej dla kelnerów. Główną rolę w niej pełni przeświadczenie, że tak jak kiedyś Rosja, później Sowiety, to dzisiaj Ruso-Sowiety nigdy nie opuszczały i nie opuszczą swoich stronników – choćby nie wiem co. Działanie zaś w drugą stronę się nie opłaca, gdyż grożą za to najdalej idące konsekwencje.
Tego typu myślenie pozostaje w mocy, gdyż życie dostarcza licznych przykładów jak w sumie życiowo dobrze wychodzi się na spolegliwości wobec Moskwy, a jak kiepsko podejmując z nią walkę, którą ona zawsze pojmuje jako bój na śmierć i życie. Przykład skutków tego rodzaju szczególnej polityki, rozumianej jako „propozycja nie do odrzucenia” upamiętnia choćby marsz w Warszawie polskich patriotów 10 dnia każdego miesiąca. Najdziwniejsze jest jednak to, że członkowie agenturalnego ramienia Ruso-Sowietów w Polsce, zdają sobie świetnie sprawę, że ich de facto dzicy mecenasi pochodzą z kraju pod wieloma względami niebywałego prymitywu, a mimo to im służą. Spietranie się, ideologia wiecznego regresu, władza i złoto, to główne dźwignie, które doprowadzają sprawujące dzisiaj nawet najwyższe funkcje osoby do zdrady rodzinnego kraju – Polski.
Jednak ani Tusk z ferajną ani też moskiewska agentura i same Ruso-Sowiety z pomocą Unii Europejskiej nawet, nie są w stanie zniszczyć Polski na amen. Trzeba by, o czym pisał Norwid – robić to z miłością – gdyż Polska z miłości powstała i tylko tak działając paradoksalnie można ją unicestwić. Ponieważ pogodzenie dwóch dzieł Boga i szatana jest niewykonalne, ideolodzy wiecznego regresu wpadli na pomysł zaprzęgnięcia Kościoła Katolickiego do tej demonicznej roboty, aby ów działając zawsze z miłością, ale nie kontrolując do czego to może zostać wykorzystane, przyczynił się swoim zachowaniem do zdeklasowania Ojczyzny. Pierwszy akt już się był dokonał i było nim usunięcie sprzed Pałacu Prezydenckiego krzyża, który tam stanął w spontanicznym odruchu szlachetności harcerzy, a więc co jest warte podkreślenia, młodego pokolenia Polaków.
Po tym agenturalnym „sukcesie” obudowanym działalnością nielicznych ale wpływowych duchownych, którzy sprzeniewierzając się kapłańskiemu powołaniu kolaborują z rządem w dziele niszczenia Polski, (np. Sowa, Pieronek, Boniecki, Gocłowski, Wiśniewski, Nycz), przyszedł czas do zabrania się za episkopat, pozbawiony na ten czas indywidualności miary Jana Pawła II czy Stefana kardynała Wyszyńskiego, a także za likwidację dzieł stworzonych przez o. Tadeusza Rydzyka. Ideałem dla Tuska byłoby wciągnięcie Kościoła do współpracy w tzw. budowie Polski, co katolicy robiliby z miłością, w rzeczywistości działając na jej zgubę, gdyż Donald Franciszek jest mistrzem kamuflowania celów przez nadawanie im nieadekwatnych nazw. Dawałoby to gwarancję szybkiego zniszczenia Polski.
W drugim wariancie chodzi o oddzielenie Kościoła od społeczeństwa, w wyniku czego powstała by możliwość jego ubezwłasnowolnienia i wyprowadzenia na „nowocześnie” rozumiany niewolniczy rezerwuar ludzki, na którym dokonywano by eksperymentów opartych o zasadę „co komu do łba strzeli”.
Można by mniemać, że skoro tak jest, to wystarczy zmienić władzę, wrzucając do urny wyborczej stosownie zakreślone karty do głosowania. Niestety szansa, że będziemy władni w ten sposób zmienić władzę w Polsce jest podobna do tej jaka istniała w PRL. Rzecz w tym, że Tusk i ferajna władzy oddać już nie mogą, gdyż tak daleko zabrnęli w zbrodniczym procederze niszczenia Polski i Polaków, że po jej utracie czekałby ich długoletni pobyt w ośrodkach odosobnienia. Nie zmienia to faktu, że na wybory trzeba koniecznie i to gremialnie chodzić, głosując na ludzi dla których interes Polski jest najwyższym nakazem. Niech agentura wie czego chcą Polacy. Przyjdzie czas, że prawda o tym zdecyduje.
Oczywiście dla sprawującej władzę agentury nie jest najistotniejsze, kto personalnie znajduje się u formalnego steru, czy jest to herr Donald Donaldowicz, czy też „Jezus” Maria (och) Karol Bronisław. Ci jednej nocy lub „o świcie” mogą zostać wymienieni, jak się to stało onegdaj z Gomułką, Gierkiem czy Kaczyńskimi. Istotą jest zwasalizowanie Polski i czerpanie z tego korzyści. Tym ludziom bycie kacykami wystarcza. Tak są skonstruowani. Oni są takimi Polakami, jak Obama jest cesarzem bizantyjskim.
PS.
My tu sobie gadu, gadu, a Krzyżak Tusk pajęczynę tka.